niedziela, 16 sierpnia 2009

Zostałem piastunką

Śwagierka wyłamała się przed szereg i przyszła po prośbie. Jej psiapsiółka zgłupła do cna i wychodzi za mąż. Weselicho bedzie na sto dwa ino trza dojechać sto pięć, a małej Misi nie ma z kim zostawić. Tyście kuchane obróciły się plecami, ze one już bachorów się nabawiły i czasu ni majo.

Bieda, bo weselisko na sto dwa, spanie nawet zgotowane, że można zabaciarzyć, ale co z Misią? Ona temu winna szprytnie wywinęła się obowiązkami przy babuni, którą do kuzynki trza zawieść. Dookoła madonny i nie czas dzieci podrzucać. Ostatnią deską ratunku został śwagier. Wszak belfer to może się nada.

Zostałem piastunką. Misia ma 4 i pół roku i jest bardzo rezolutna. Jak się śwagry wyniosły to wsadziłem Misię w auto i pojechaliśmy do samiuśkiego Rzeszowa. Nawet ładne ci to miasto. Dziwnie równe drogi mają, a nad rzeka nie ma haszczy tylko alejki i place zabaw. Tylko ludzi nie było. Pewnie wszystkie uganiają się za madonnami.

Zaczeliśmy od zdrowego zywienia hot-dogiem na stacji benzynowej. Potem wytaszczyłem rowerki i pojechaliśmy zwiedzać ten Rzeszów. Jedziemy sobie wzdłuż jakisik zalewu. Woda, drzewa i alejka z latarniami, a tu za zakrętem pośrodku w sumie niczego plac zabaw wyskakuje. Z boku wiata z ławeczkami, a pośrodku wiaty wielgaśny grill kamienny. Mysle sobie skubaniutkie te Rzeszowiaki i jeszcze nie zabadźgali szprejem ani nikt kratki nie ukradł. Miśka szału dostała, bo na placu zabaw wirusowa zjeździalnia.

Potem pojechaliśmy w stronę miasta. Dojechalismy do zapory i konbiec ścieżki. Trza było taszczyć rowerki po schodach, a tam przejście dla pieszych przez 4 pasy. Przejście bez świateł. Na szczęście syckie za madonnami, ale strach pomyśleć co się dzieje w dzień roboczy. Nu jednak nie takie sprytne te Rzeszowiaki.

Za przejściem wyskoczył nam park, a tam rewelacja w postaci ciuchci. Przejechaliśmy się alejkami parku najpierw ciuchcią, a potem rowerkami i znowu plac zabaw. Miśka poużywała.

Dalej już samochodem podjechaliśmy do centrum. Ładny rynek, widać że włożono sporo kasy w odnowienie tych kamieniczek. Dookoła ogródki, a tuz obok ratusza scena, na której ryczały jakieś szarpidruty. Ryczały, a przecież madonny. Nie było żadnej pikiety, a ludzi całkiem sporo i wiele dzieci. Zjedliśmy pizzę, a potem lody. Posłuchaliśmy szarpidrutów i gdy słoneczko zaczęło chować się za kamieniczkami, a Misi słodkie oczęta zaczęły się dziewnie kurczyć to znak był, żeby wracać. Było już całkiem ciemno gdy dojechaliśmy do domu. Maluch chrapał już grubo, a żonka mnie beształa, że po nocach z dzieckiem się włóczę.

Rano okazało się, że jestem zakochany. Mała Michalina zawładnęła mym sercem. Po tym jak z zapałem relacjonowała co robiliśmy to chyba jest miłość odzwzajemniona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz