poniedziałek, 7 września 2009

Wycieczka szkolna w sobotę

Dziecioki mnie dziś oblozły i pytoją; kiedy jadziem na wycieczkę? No to bekłem, że jutro i po chwilowym hurra ja zapytołem - a gdzie jadziem? Łokazało się, że tako w szkole tradycja, że na początku roku lezo do kogoś na łognisko. Ot cała wycieczka. Byla ze szkoły nawiać. Fajno tradycja, bo jo tyż chętnie nawieje. Jeno zamiost komuś po chałpie sie szlajoć wykumbinowałem, że pojadziem rowerami do lasu.

Wyjszło, że wszystkie dzieciaki rowery majo ino jo ostatnia lebioda ni mom. Dało się to jednok siakoś załotwić. Rowery momy, miejsce w lesie zaklepone, bo łojciec jednego bisurmana jest leśnikiem, habanino kożdy mo swoje przytorgoć. Jutro mom 6 godzin to jok w mordę szczylo pasuje. Fajno ta tradycja.

Poszedłem sie pochwolić derektorowi, joki jo sprytny i w jeden dzień wycieczkę zorgonizowołem. Derektor pokiwoł głową i pedział, że tradycja włośnie sie skuńczyła. W tym roku w Warszawie nakozali godziny liczyć i tero wycieczki byndo ino w sobotę. Nakozali w pirwszej klasie - błysnołemżech erudycyją. Zgoda, ino u nos w szkole jest jak u muszkieterów. Jeden za wszystkie, winc jok pirwsze klasy majo godziny liczyć to reszto tyż i tradycji już ni mo.

Co żem się nabiedził jok to pedzieć klasie by mnie nie zaciukoli. Bohatyrsko zwoliłem wszystko na derektora, że wymyślił nowo tradycję. Wycieczki bedą w soboty, winc wszystko gro. Zamiost jutro pojadziem w sobote do lasu. Wyjszło tok, że nastypną lekcję wychowawczo trza byndzie zrobić jokich wyrozów nie używomy w szkole, a w sobote to se mogie jechoc na wycieczke z derektorem. Nie, dziekuję. Jo tom wolę moją żonkę.

1 komentarz:

  1. No i w końcu pojechaliście na tą wycieczkę czy nie, bo już nie wiem

    OdpowiedzUsuń